„Narodziny, jakie znamy” to bardzo mylący tytuł. Można też powiedzieć, że jest przewrotny. Ale ta refleksja przychodzi dopiero po obejrzeniu całego filmu. Przez 112 minut z zapartym tchem wchodzimy w świat, który jest odkrywaniem nieznanego – dla mnie był właśnie takim doświadczeniem i myślę, że będzie dla większości widzów. Dlatego uważam, że późniejsze wyjaśnienie, iż „święty akt narodzin to jest poród jaki zna natura, to jest poród, jaki znamy”, nie zmienia faktu, że tytuł jest niefortunny.
„Świadomy poród jest początkiem świadomego życia” – tymi słowami narratorka i reżyser filmu – Elena Tonetti-Vladimirova zaprasza nas do wspólnego przyjrzenia się procesowi naturalnych narodzin. Przez cały czas trwania filmu Vladimirova łagodnym i ciepłym tonem wykłada i objaśnia ideę naturalnych narodzin. Jedna z jej ważnych tez brzmi, że aby świadomie urodzić, trzeba nad sobą pracować przez cały okres ciąży, a zadając sobie ten trud kobieta oczyszcza organizm z blokad przodków, co umożliwia jej powołanie do życia szczęśliwego dziecka. (Pionierem tej filozofii jest Igor Czarkowski.)
Bardzo dobre tłumaczenie tekstu i równie ciepły głos polskiej lektorki Magdaleny Woźniak pomagają wczuć się w przedstawiane sytuacje. A świat, jaki się otwiera przed naszym oczami to niewiarygodna podróż od chwili skurczów porodowych do radosnych narodzin. Jesteśmy świadkami kilkunastu porodów, które odbywają się w wodzie. I co zadziwiające – ich obraz wywołuje uczucie bezpieczeństwa. Nie ma w nich miejsca na ból, nie ma krzyku. Najpierw myślałam, że to celowy zabieg wyciszenia głosu, ale po kolejnym porodzie, kiedy usłyszałam, jak rodząca zwraca się spokojnym głosem do swojej kilkuletniej córki zrozumiałam, że w czasie tych porodów kobiety nie cierpią w znanym nam rozumieniu tego słowa. Według opowieści jednej z bohaterek jej ból porodowy został przetransformowany w uczucie zespolenia z kosmosem, według innej, przekształcił się we wszechogarniający orgazm.
Obrazy poszczególnych porodów pokazane są jak dobrze skomponowane etiudy – kamera penetruje twarze bohaterów – przyszłej matki i ojca – potem, w miarę upływu czasu przesuwa się w stronę łona, większość obrazów pokazywana jest w zbliżeniu, co potęguje emocje i wciąga widza w przeżycia rodzącej. Oto bowiem jesteśmy świadkami narodzin – widzimy główkę dziecka, a po chwili widzimy moment, kiedy dziecko wypływa z łona. Dzieci naturalnie ruszają rączkami, żeby wydostać się na powierzchnię wody i ich pierwszą wyspą stają się ramiona matki. Te obrazy nie są reżyserowane, kamera tylko zapisuje to, co dzieje się naturalnie i dlatego całość filmu jest tak przejmująca. Bardzo ważną rolę w filmie grają ojcowie dzieci, którzy w pełni uczestniczą w akcie narodzin. Wspierają rodzące. Dla wielu z nich, to dojmujące przeżycie zmienia ich patrzenie na świat. Przepełnia miłością i czułością do partnerki i dziecka. Nie wiadomo, czy czułości wystarcza na całe życie, ale patrząc na ich szczęśliwe twarze miejmy nadzieję, że tak.
Doskonale dobrana, lekko transowa muzyka umożliwia widzom empatię. Nagość i intymność nie peszą a pomagają zrozumieć źródło decyzji o naturalnym porodzie. Porodzie bez ingerencji lekarzy w otoczeniu starannie wybranego grona bliskich. Choć, według słów autorki filmu, nim mniejsze grono widzów, tym lepiej dla rodzącej. Do niej jednak należy decyzja, koga zaprosi do udziału w tej mistycznej chwili. Bo to, co najważniejsze w tej części filmu da się opisać następującymi słowami narratorki „poród, to mistyka w akcji a nie towarzyskie spotkanie”, „to potężna inicjacja dla wszystkich, którzy w nim uczestniczą”. Mistyczny aspekt porodu jest mocno podkreślony w filmie. Często pada w nim słowo „świadomy” i używane jest w odniesieniu zarówno do decyzji o ciąży, jej przebiegu jak i samych narodzin. Dowiadujemy się więc, że świadoma decyzja pomaga powołać do życia istotę, jaką pragniemy zaprosić na ten świat. Według narratorki jakość okresu ciąży wpływa bezpośrednio na jakość porodu, a świadome narodziny, to te, które są zgodne z naturą. Lepiej jednak, gdy odbywają się w towarzystwie położnej, a w razie konieczności, aby była możliwość interwencji lekarzy.
I jeszcze jedno – w filmie wielokrotnie powtarzane jest zdanie, że same narodziny to kropka nad „i” w długim procesie budzenia swojej świadomości.
W kontraście z tymi obrazami w filmie pokazanych jest kilka porodów, przeprowadzonych poprzez cesarskie cięcie, które były wyborem a nie koniecznością medyczną. Kitle lekarskie, szczęk metalowych narzędzi wzbudziły grozę we mnie, jakie więc lęki muszą wywoływać w małych, bezbronnych dzieciach, które zamiast ciepła matki jako pierwszy odczuwają dotyk zimnych narzędzi… W trakcie tych szpitalnych scen podawane są informacje, że takie przyjście na świat podkopuje zdolność dziecka do intymności i więzi z matką, że osłabia jego system immunologiczny, i że trauma takich narodzin pozostaje w dziecku przez całe życie. Wczuwając się w tę atmosferę zabiegu, jakże daleką od poprzednich scen narodzin - trudno w to nie uwierzyć.
Mamy więc klasyczny film zbudowany na kontraście, którego przesłanie narzuca się w wyniku zestawienia emocji, jakie wywołują określone sceny. Nie ma tu jednak mowy o manipulacji. Jest rzetelne zestawienie dwóch możliwości – ogólnie przyjętego współcześnie zdehumanizowanego zabiegu porodu z naturalnymi, pełnym miłości i ciepła narodzinami. Wybór należy do każdej z nas. I choć wymowa filmu jest jednoznaczna pozostaje nam wolny wybór. Jedno jest pewna – film warto obejrzeć, żeby zadać sobie kilka kluczowych w życiu pytań a jednym z nich na pewno stanie się – jak my chcielibyśmy przyjść na świat? Moim zdaniem, film budzi w widzach odwagę, żeby podjąć trud zrozumienia sensu naturalnych narodzin. Kolejnym etapem może będzie praktyka. Na razie skupmy się na poruszającym, pełnym pozytywnych wibracji obrazie. Na końcu którego autorka umieściła napis „początek” zamiast „koniec”. Wszystko jednak zależy od nas.
O sile tańca, medytacji, jogi, kąpielach w lodowatej wodzie czy nurkowaniu z delfinami nie wspomniałam, bo warto przecież, żeby po przeczytaniu recenzji zostało coś do odkrycia dla samych widzów.
„Narodziny, jakie znamy” – fabularyzowany dokument.
Autorką i reżyserką jest Elena Tonetti-Vladimirova.
Czas – 112 minut.